Wczoraj, jak wracałam z dziećmi z odwiedzin
u cioci, miała miejsce taka rozmowa, którą zaczęła moja córcia:
- kocham
cię.
- ja też cię
kocham – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- nie
prawda, nie kochasz mnie, bo się ze mną nigdy nie bawisz – moja córka była jak
zwykle szczera.
- ależ bawię
się z tobą.
- w co się
bawisz?
I tu cisza,
na policzki napłynął mi rumieniec, bo faktycznie, zajmuję się nią, dbam o to,
żeby miała czyste ubrania, żeby sama była umyta, aby nie chodziła głodna, a i
od czasu do czasu zjadła jakieś łakocie. Ale się nie bawię. Myślałam o tym
przez pół nocy i cały dzisiejszy dzień, no bo jak to? Przecież dbam o nią, a
ona mi zarzuca, że jej nie kocham?
Otóż
zbłądziłam, zbłądziłam gdzieś w tej chęci bycia idealną mamą i żoną. Bo
przecież nic się nie stanie, jeśli pójdzie spać brudna (niektórzy mnie pewnie
za to zlinczują), jeśli będzie miała brudną bluzkę, ważniejsze abym się z nią
pobawiła. Nie nastanie koniec świata, kiedy nie pozmywam naczyń, albo kiedy dam
byle co na obiad, zamiast siedzieć pół dnia w kuchni.
Bo dzieci w
tych swoich małych główkach nie rozumieją, że dbać to znaczy kochać. Nie jest
dla niej aż tak ważne że 100 razy dziennie mówię, że ją kocham i przytulam, skoro
nie mogę znaleźć godzinki, żeby się z nią pobawić. Więc postanowiłam
przystopować, w końcu mogę czasami być Nie-doskonałą panią domu, mogę odłożyć
sprzątanie na później, zarosnąć brudem… ale czas na zabawę muszę znaleźć. I od
jutra tak będzie… Przecież jak wreszcie będę mogła odetchnąć od codziennych
obowiązków, to ona będzie już dużą dziewczynką i to wtedy ona nie będzie miała
czasu, aby się ze mną „bawić”…
Podobno
człowiek uczy się przez całe życie, ale kto by pomyślał, że to dzieci uczą
dorosłych… ?