sobota, 29 grudnia 2012

Doskonały prezent

Witam,










     Przed świętami otrzymałam pare książeczek dla mojej małej księżniczki. Chciałabym je serdecznie polecić, ponieważ nie są to takie zwykłe książeczki, a pierwsze takie z którymi miałam do czynienia, które pomagają rozwijać zdolności manualne dziecka. Już tłumaczę o co chodzi.... Otóż z pozoru są to zwykłe kolorowanki, ale ich niezwykłość jest w tym, że zanim pokoloruje się wybrany obrazek to najpierw trzeba go narysować. Nie jest to bardzo trudne, ponieważ leciutko jest narysowany szablon, ale dziecko może dodatkowo dodawać nowe elementy, a ograniczeniem jest tylko jego wyobraźnia...

   Dodatkowo obok obrazku, który dziecko tworzy jest już wzór pokolorowany, dzięki czemu dziecko może się sugerować obrazkiem. Moja Beatka była zachwycona, do tej pory kolorowała wszystkie kolorowanki i nie bardzo się przy tym starała, a teraz wymyśla swoim namalowanym lakom nowe kreacje i dodatki, zachowuje się wręcz jak mała projektantka mody ;)


Oprócz tego jest jeszcze książeczka, w której należy narysować tylko samą twarz, można więc wymyślać najróżniejsze kształty nosów czy oczu, a także pobawić się w makijażystkę i robić przeróżna makijaże ...



Powiem wam coś jeszcze. Przed świętami, kiedy musiałam się zająć gotowaniem i sprzątaniem (a wiadomo, jak takie dzieci "pomagają"). Posadziłam męża z dziećmi i dałam im jeszcze jedną książeczkę. Oprócz tego w ręce wzięli nożyczki i klej i wycinali i sklejali prześliczne zwierzaki... A zabawy mieli przy tym co niemiara ;)

Jeśli więc szukacie jakiegoś świetnego prezentu dla swojej córki, polecam serdecznie książeczki Lilla lou, ponieważ nie tylko są kolorowe, ale przede wszystkim dają dzieciom dużo zabawy i rozwijają ich wyobraźnię ;)



Lilla lou są do kupienia na dziele prasy dla dzieci w sieci
Empik, R ELAY, IMMEDIO, KOLPORTER, RUCH, FRANPRESS, GARAMOND
oraz w SMYKU lub sklepie Lillalou
http://www.lillalou.pl/sklep/

wtorek, 16 października 2012

dawno temu....

Przepraszam.... dawno nie pisałam... bo pracowałam (cały miesiąc, do wypłaty ;))..... Cieszę się, że nie zrezygnowałam z prowadzenia tego blogu bo mam zamiar dalej pisać..... Dla siebie, aby dać upust swoim emocjom, nawet jeśli ktoś mówi, że jest to bagno....  (a wierzcie mi - jedna osoba tak mi powiedziała. Nie należy się przejmować, ponieważ jest to nienormalna osoba, która..... nie ważne, po prostu nie normalna....;) reszta opinii jest na szczęście pozytywnych, więc obiecuję come back :)

piątek, 20 lipca 2012

To był naprawdę koszmarny tydzień.


   Ostatnie dni to był koszmar totalny, a wszystko zaczęło się w zeszłą sobotę. Mieliśmy ślub w rodzinie, więc trzeba było się przygotować, a mały jak na złość nic mi nie dał zrobić, a przecież musiałam przygotować nie tylko siebie, ale także pozostałe osoby w rodzinie. A to córce sukienkę i rajstopki przygotować, a może jeszcze wyczarować jej jakąś bajeczną fryzurę, a Romek też przecież sam się nie ubierze, nie mówić już o tym ile roboty miałam przy samej sobie. Nie od dzisiaj wiadomo, że ciało kobiety jest jak pole, tyle się trzeba napracować, a to zaorać, wypielić i jeszcze nawozić niby cudownymi specyfikami. No więc, ja nie miałam prawa doprowadzić się do porządku, bo nie posiadałam zgody syna. Nie dało się go zostawić z tatą, babcią ani ciocią, bo bez przerwy płakał i wołał „mama”, oczywiście mogłam to olać całkowicie, jednak moje sumienie mi na to nie pozwoliło. W końcu po pięciu godzinach męczarni jakoś udało się wszystkich przygotować. Myślałam, że to koniec tego koszmaru, niestety – on miał się dopiero rozpocząć….
   W kościele mój ukochany synek wytrzymał raptem pięć minut , po czym musiałam chodzić przed kościołem, bowiem nie wystarczyło tylko tam stać.  Co najgorsze musiałam te spacerki sobie urządzać z Romkiem na rękach, może i dużo nie waży, bo tylko dziesięć kilo, ale wierzcie mi, po godzinie miałam już wszystkiego serdecznie dosyć i poważnie zastanawiałam się czy w ogóle jechać na wesele. Jednak pojechaliśmy. Z Beatą nie było żadnego problemu, wręcz nas nie zauważała, a tańczyła ze wszystkimi po kolei. Jednakże Romek nie potrafił się puścić mojej spódnicy. Płakał, jak tylko próbowałam go postawić na podłogę, nie wspominając już o wyjściu do toalety. Koło jedenastej się oswoił i nawet trochę bawił się z innymi dziećmi, jednakże zawsze musiałam być w zasięgu jego rąk. O dwunastej poszedł spać, mogliśmy więc z mężem się razem pobawić. Nigdy jeszcze nie tańczyłam z moim mężem tyle co w tę sobotę, było cudownie. Po pierwszej Beata padła zmęczona na dwóch złożonych krzesłach. Było mi jej okropnie żal, że śpi taka „połamana”, więc już pół godziny później zarządziłam powrót do domu. W sumie przed drugą już spaliśmy grzecznie w swoich łóżeczkach. Ale i tak uważam, że to wesele było najlepsze na jakim byłam, dziwne prawda?
moje małe - duże szczęście

i jak tu na takiego się gniewać?

   Następnego dnia były poprawiny. Oczywiście na nie poszliśmy i oczywiście Romek nie schodził z moich rąk ani na sekundę. W rezultacie te dwa dni sprawiły, że moje bicepsy sporo urosły i, że miałam wszystkiego dość. Ktoś mógłby zapytać po co ciągniemy ze sobą dzieciaki na wesele i poprawiny, otóż mówiąc krótko – nie mieliśmy z kim ich zostawić, a poza tym, dlaczego mielibyśmy izolować nasze dzieci i pozbawiać je kontaktu z innymi ludźmi oraz dobrej zabawy, nawet kosztem nas samych? Przecież one się na świat nie pchały.
   Następne dwa dni minęły w miarę spokojnie, choć trudno je nazwać komfortowymi. Jednakże w środę to się dopiero zaczęło. Zarówno mąż jak i Nowszy złapali jakiegoś wirusa. Czy ktoś miał kiedyś chorego mężczyznę w domu? Toż to gorzej niż z dzieckiem. Mężczyźni słyną z tego, że są hipochondrykami. A więc mój mąż umierał…. Jego zdaniem, choć przecież było wiadomo, że to tylko chwilowa niedyspozycja. Więc trzeba było na około niego skakać, bo on leżał, co jakiś czas przysypiając. W końcu nie wytrzymałam i wygarnęłam, że mógłby mi w czymś pomóc, ale on odpowiedział : „jakbym nie był chory to bym był w pracy i też bym ci nie pomógł”. No tego to już było dla mnie za wiele. „Czy jeśli ja będę chora to ty zwolnisz się z pracy, żeby zająć się mną i dziećmi, posprzątać, zrobić obiad?” Nastąpiło wymowne milczenie. Jak to się dzieje, że nawet jak kobieta jest chora to i tak musi znaleźć w sobie siłę, żeby zrobić to co jest do zrobienia? Wydaje mi się, że mimo wszystko jesteśmy silniejszą płcią i nie rozpieszczamy się nad sobą. Z tym, że to nie zawsze jest dobre, no, ale cóż, przecież obiad się sam nie zrobi. Wracając do tej cudownej środy, to nie tylko mój mąż był chory, ale i mały zaczął gorączkować. Nauczona doświadczeniem z córką nie pędziłam od razu do szpitala, wiedziałam, że przejdzie. Ale wiecie jakie jest chore dziecko? No więc znowu dwa dni i dwie noce bez przerwy siedział na moich rękach, co chwilę popłakując i domagając się nie wiadomo czego. I niech mi ktoś powie jak w takiej sytuacji być Perfekcyjną Panią Domu? Jak robić wszystko z półprzytomnym dzieckiem na rękach? Nie chwalę się, ale DA SIĘ, obiad zrobiony, jako tako posprzątane a i mąż utulony w chorobie. Dzisiaj jest już dobrze. Teraz zamierzam odpocząć, choć i tak wiadomo, że tylko na zamierzeniu się skończy ;)

niedziela, 8 lipca 2012

Czy już czas nadrobić zaległości?


Dawno nie pisałam… Niestety praca mnie wzywała, miałam dwa ważne zamówienia do napisania. Męczyłam się z nimi potwornie, jeden dotyczył wiatrówek, a drugi sklepień, mówię wam koszmar… ale dałam radę ;) Jak już kiedyś wspominałam, to ja zawsze DAM RADĘ J Tylko mąż narzekał, bo przez tydzień kładłam się spać chwilę przed tym, jak on wstawał do pracy.
Nie, nie to, żeby w moim życiu coś się nagle zmieniło, jest nudne jak...  Wszystko takie przewidywalne. Od rana do wieczora dzieci, dzieci i dzieci, nawet jak gotuję to Romek wisi mi na ręku, ale prawdziwym hitem jest to, że mniej więcej jak skończył rok to zaczął mi pomagać obierać ziemniaki (bo przecież obiad musi być codziennie ;( ) Tzn. ja obieram, nie daję mu noża, co to, to nie, aż tak wyrodną matką nie jestem. Natomiast on podaje mi ziemniaki, ale muszę przyznać, że ma chłopak tempo, dzięki niemu obieram o wiele szybciej więc idzie na „+”, mam czas na zmywanie (swoją drogą jak to się dzieję, że raz pozmywam, a potem siedzimy na podwórku, a jak wracamy to znowu mam zmywanie? Krasnoludki jakieś? Nie to przecież niemożliwe, bo z tego co jeszcze pamiętam z bajek to miały pomagać…., chyba że coś pomyliłam, a tego wykluczyć nie mogę).
Romcio codziennie uczy się nowych słów, jest to o tyle dla mnie zadziwiające, że on nie ma jeszcze 1,5 roku, Beatka tak nie miała, ale to może właśnie dzięki niej tak się dzieje, bo nie da się ukryć, że braciszek we wszystkim ją naśladuje. Co do nowych słów to zaskoczył mnie wczoraj jak wychodziliśmy na dwór. Już chcę wychodzić a on do mnie: „ Mama, kapka.” Nie miałam prawa nie zrozumieć o co chodzi, bo od razu poklepał się po łysej główce. A ja głupia, zapomniałam mu czapkę założyć. Dobrze jest mieć dzieci co czasami przypomną o tym zapomnianym. Kiedyś np. założyłam Beacie odwrotnie buty, a ta jak na mnie nie krzyknie: „mama, źle!”.
No cóż, matka – też człowiek, ma prawo się mylić.

A więc mam cudowne dzieci, wspaniałego męża (przepraszam że się chwalę, ale czasami trzeba), jedyne co mam przerąbane to noce. Jak to się dzieje, że dzieci innych śpią całą noc i się nie budzą, a mój od urodzenia budzi się średnio co pół godziny, a jak ja idę spać to tak mocno trzyma mojego cysia w buzi, że już dawno nauczyłam się spać w taki sposób, że wiszę nad synem.
 No cóż, od małego wpajają nam, że trzeba karmić dziecko piersią, a potem są takie tego konsekwencje. Ale to się zmieni. Niedługo kończymy ten rozdział. Trzymajcie za mnie kciuki, abym to nerwowo wytrzymała :) 

czwartek, 5 lipca 2012

Takie tam....


Kolejny dzień mija bezpowrotnie.
Zyski? Straty?
Dzień podobny do poprzednich dni – męczący, a tak by się chciało odpocząć…
A kiedy nadchodzi ten moment to po prostu….
Leżeć i nic nie robić, ale
ciągle się myśli,
bo pranie, zmywanie, bo może w końcu umyć okna…?
Jak tu leżeć, kiedy wszystko na „wczoraj”.
Odpocznę „jutro”.
Codziennie jest przecież „jutro”…
Kiedyś pisałam wiersze, wiesz?
Dzisiaj robię obiady,
Choć smaczne to nadal nie to samo…
Poezja ma wiele imion, ale na pewno
Żadne z nich nie brzmi: „zmywanie”….

wtorek, 3 lipca 2012

Współczesna Julia

Autorem artykułu jest Beata Nowak


Kimże jest współczesna kobieta? Krucha niewiasta roniąca łzy w czasie melodramatu, czy wieloczynnościowy robot do zadań specjalnych?           
Zobrazowanie kobiety XXI wieku to niewątpliwie bardzo trudne przedsięwzięcie. Z jednej strony jest to uosobienie wrażliwości, dobroci i delikatności, z drugiej zaś żołnierz z pierwszej linii frontu. Kobieta - mama pogłaszcze, przytuli, utuli do snu. Wie, który syrop na kaszel jest najlepszy i dlaczego biedronka ma kropki. Odrobi z dzieckiem lekcje i przyszyje misiowi ucho. Kobieta - żona wie, że z kurczaka można zrobić rosół, z rosołu pomidorówkę a z pomidorówki sos do makaronu. Rozumie, że pan mąż wraca z pracy zmęczony i zdenerwowany a na jutro musi mieć wyprasowaną koszulę. Wybaczy, że zapomniał o rocznicy ślubu i kupieniu chleba. Kobieta – pracownik to wykształcona, zdolna, ambitna i pracowita istota, która wykona w kilka minut zlecenie „na wczoraj”, nauczy się jeszcze jednego języka i skończy kolejny kurs. Będzie piąć się po szczeblach kariery, udowadniając sobie i innym, że jeśli nie jest lepsza, to na pewno nie gorsza niż mężczyzna. Sprawdzi się zarówno w roli pielęgniarki jak i maszynistki tramwaju. Kobieta – kochanka wie, że w sypialni nie wolno myśleć o planach obiadowych i choćby sił było brak, z błyskiem w oku wsunie się w ognisto – czerwoną bieliznę by oddać się namiętnym pieszczotom. Zapomina wtedy, co wypada a co nie i nie czerwieni się na widok gadżetów z sex-shopu.

Ale to nie wszystko… Współczesna Julia nie czeka na swojego Romeo na zamkowym, ukwieconym balkonie. Ona najpierw musi ten balkon posprzątać. I kwiaty musi sama zasadzić i podlewać. A w zlewie czekają na nią brudne naczynia, w łazience kosz pełen bielizny do prania a w pokoju dziecięce zeszyty, w których trzeba sprawdzić zadania domowe. Aha… i jeszcze trzeba kupić prezent dla mamy i proszek do prania – bo właśnie się skończył. Oby tylko pieniędzy wystarczyło.

Czy Julia z XXI wieku podoła nałożonym na nią obowiązkom? Oczywiście, że podoła. Pomyśli, zorganizuje się, zakasa rękawy i będzie realizować poszczególne zadania. Jedno za drugim, krok po kroku. Upadnie na kolana, podniesie się, przypudruje cienie po oczami, domaluje pomadką brakujące części uśmiechu i pójdzie dalej.
Choćby sił było brak i kolan do upadku było mało. Na przekór faktom, w przekonaniu, że tak trzeba. Że w imię miłości czasami warto cierpieć, że dla dobra sprawy warto przemilczeć.


---
Beata Nowak
www.nowabea.wordpress.com
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

wtorek, 26 czerwca 2012

Czy dzieci uczą nas życia?


   Wczoraj, jak wracałam z dziećmi z odwiedzin u cioci, miała miejsce taka rozmowa, którą zaczęła moja córcia:
- kocham cię.
- ja też cię kocham – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- nie prawda, nie kochasz mnie, bo się ze mną nigdy nie bawisz – moja córka była jak zwykle szczera.
- ależ bawię się z tobą.
- w co się bawisz?
I tu cisza, na policzki napłynął mi rumieniec, bo faktycznie, zajmuję się nią, dbam o to, żeby miała czyste ubrania, żeby sama była umyta, aby nie chodziła głodna, a i od czasu do czasu zjadła jakieś łakocie. Ale się nie bawię. Myślałam o tym przez pół nocy i cały dzisiejszy dzień, no bo jak to? Przecież dbam o nią, a ona mi zarzuca, że jej nie kocham?  

Otóż zbłądziłam, zbłądziłam gdzieś w tej chęci bycia idealną mamą i żoną. Bo przecież nic się nie stanie, jeśli pójdzie spać brudna (niektórzy mnie pewnie za to zlinczują), jeśli będzie miała brudną bluzkę, ważniejsze abym się z nią pobawiła. Nie nastanie koniec świata, kiedy nie pozmywam naczyń, albo kiedy dam byle co na obiad, zamiast siedzieć pół dnia w kuchni.
Bo dzieci w tych swoich małych główkach nie rozumieją, że dbać to znaczy kochać. Nie jest dla niej aż tak ważne że 100 razy dziennie mówię, że ją kocham i przytulam, skoro nie mogę znaleźć godzinki, żeby się z nią pobawić. Więc postanowiłam przystopować, w końcu mogę czasami być Nie-doskonałą panią domu, mogę odłożyć sprzątanie na później, zarosnąć brudem… ale czas na zabawę muszę znaleźć. I od jutra tak będzie… Przecież jak wreszcie będę mogła odetchnąć od codziennych obowiązków, to ona będzie już dużą dziewczynką i to wtedy ona nie będzie miała czasu, aby się ze mną „bawić”…
Podobno człowiek uczy się przez całe życie, ale kto by pomyślał, że to dzieci uczą dorosłych… ?