Ostatnie dni to był koszmar totalny, a
wszystko zaczęło się w zeszłą sobotę. Mieliśmy ślub w rodzinie, więc trzeba
było się przygotować, a mały jak na złość nic mi nie dał zrobić, a przecież
musiałam przygotować nie tylko siebie, ale także pozostałe osoby w rodzinie. A
to córce sukienkę i rajstopki przygotować, a może jeszcze wyczarować jej jakąś
bajeczną fryzurę, a Romek też przecież sam się nie ubierze, nie mówić już o tym
ile roboty miałam przy samej sobie. Nie od dzisiaj wiadomo, że ciało kobiety
jest jak pole, tyle się trzeba napracować, a to zaorać, wypielić i jeszcze
nawozić niby cudownymi specyfikami. No więc, ja nie miałam prawa doprowadzić
się do porządku, bo nie posiadałam zgody syna. Nie dało się go zostawić z tatą,
babcią ani ciocią, bo bez przerwy płakał i wołał „mama”, oczywiście mogłam to
olać całkowicie, jednak moje sumienie mi na to nie pozwoliło. W końcu po pięciu
godzinach męczarni jakoś udało się wszystkich przygotować. Myślałam, że to
koniec tego koszmaru, niestety – on miał się dopiero rozpocząć….
W kościele mój ukochany synek wytrzymał
raptem pięć minut , po czym musiałam chodzić przed kościołem, bowiem nie
wystarczyło tylko tam stać. Co najgorsze
musiałam te spacerki sobie urządzać z Romkiem na rękach, może i dużo nie waży,
bo tylko dziesięć kilo, ale wierzcie mi, po godzinie miałam już wszystkiego
serdecznie dosyć i poważnie zastanawiałam się czy w ogóle jechać na wesele.
Jednak pojechaliśmy. Z Beatą nie było żadnego problemu, wręcz nas nie
zauważała, a tańczyła ze wszystkimi po kolei. Jednakże Romek nie potrafił się
puścić mojej spódnicy. Płakał, jak tylko próbowałam go postawić na podłogę, nie
wspominając już o wyjściu do toalety. Koło jedenastej się oswoił i nawet trochę
bawił się z innymi dziećmi, jednakże zawsze musiałam być w zasięgu jego rąk. O
dwunastej poszedł spać, mogliśmy więc z mężem się razem pobawić. Nigdy jeszcze
nie tańczyłam z moim mężem tyle co w tę sobotę, było cudownie. Po pierwszej
Beata padła zmęczona na dwóch złożonych krzesłach. Było mi jej okropnie żal, że
śpi taka „połamana”, więc już pół godziny później zarządziłam powrót do domu. W
sumie przed drugą już spaliśmy grzecznie w swoich łóżeczkach. Ale i tak uważam,
że to wesele było najlepsze na jakim byłam, dziwne prawda?
![]() |
moje małe - duże szczęście |
![]() |
i jak tu na takiego się gniewać? |
Następnego dnia były poprawiny. Oczywiście
na nie poszliśmy i oczywiście Romek nie schodził z moich rąk ani na sekundę. W
rezultacie te dwa dni sprawiły, że moje bicepsy sporo urosły i, że miałam
wszystkiego dość. Ktoś mógłby zapytać po co ciągniemy ze sobą dzieciaki na
wesele i poprawiny, otóż mówiąc krótko – nie mieliśmy z kim ich zostawić, a
poza tym, dlaczego mielibyśmy izolować nasze dzieci i pozbawiać je kontaktu z
innymi ludźmi oraz dobrej zabawy, nawet kosztem nas samych? Przecież one się na
świat nie pchały.
Następne dwa dni minęły w miarę spokojnie,
choć trudno je nazwać komfortowymi. Jednakże w środę to się dopiero zaczęło.
Zarówno mąż jak i Nowszy złapali jakiegoś wirusa. Czy ktoś miał kiedyś chorego
mężczyznę w domu? Toż to gorzej niż z dzieckiem. Mężczyźni słyną z tego, że są hipochondrykami.
A więc mój mąż umierał…. Jego zdaniem, choć przecież było wiadomo, że to tylko
chwilowa niedyspozycja. Więc trzeba było na około niego skakać, bo on leżał, co
jakiś czas przysypiając. W końcu nie wytrzymałam i wygarnęłam, że mógłby mi w
czymś pomóc, ale on odpowiedział : „jakbym nie był chory to bym był w pracy i
też bym ci nie pomógł”. No tego to już było dla mnie za wiele. „Czy jeśli ja
będę chora to ty zwolnisz się z pracy, żeby zająć się mną i dziećmi,
posprzątać, zrobić obiad?” Nastąpiło wymowne milczenie. Jak to się dzieje, że
nawet jak kobieta jest chora to i tak musi znaleźć w sobie siłę, żeby zrobić to
co jest do zrobienia? Wydaje mi się, że mimo wszystko jesteśmy silniejszą płcią
i nie rozpieszczamy się nad sobą. Z tym, że to nie zawsze jest dobre, no, ale
cóż, przecież obiad się sam nie zrobi. Wracając do tej cudownej środy, to nie
tylko mój mąż był chory, ale i mały zaczął gorączkować. Nauczona doświadczeniem
z córką nie pędziłam od razu do szpitala, wiedziałam, że przejdzie. Ale wiecie
jakie jest chore dziecko? No więc znowu dwa dni i dwie noce bez przerwy
siedział na moich rękach, co chwilę popłakując i domagając się nie wiadomo
czego. I niech mi ktoś powie jak w takiej sytuacji być Perfekcyjną Panią Domu?
Jak robić wszystko z półprzytomnym dzieckiem na rękach? Nie chwalę się, ale DA
SIĘ, obiad zrobiony, jako tako posprzątane a i mąż utulony w chorobie. Dzisiaj
jest już dobrze. Teraz zamierzam odpocząć, choć i tak wiadomo, że tylko na
zamierzeniu się skończy ;)