Dzisiejszy
dzień minął jak z bicza strzelił, choć i tak jestem zmęczona. Rano dzieciaki
wstały, a więc śniadanie, ścielenie łóżek, a mój syn stoi po drzwiami, że już
chce iść na podwórko. Rany, jak tu się tak szybko ogarnąć? A więc szybko
włożyłam czapkę na głowę, żeby tylko nie było widać, że wczoraj włosów nie zdążyłam
umyć… i idziemy, a mój syneczek wymyślił, że skoro padał deszcz to najlepszą
zabawą będzie skakanie po kałużach… A niech sobie skacze, co mu będę żałować,
tylko jest jeden problem, otóż nie umie chodzić w kaloszach (chodzi jak
bocian), więc go nie męczyłam, biegał w normalnych butach. Cóż nogi miał mokre
aż po sam tyłek, więc szybko zmiana ubrań, ale jakże mogłaby się złościć, kiedy
będzie szalał? Jak będzie miał 50 lat na karku?
W międzyczasie upiekłam ciasto, zwykłe
biszkoptowe z truskawkami (bo szkoda, żeby się zmarnowały). Ciasto dobre,
teściom, babci, wujkowi wszystkim po kawałku, przynajmniej się nie zmarnuje i
kury nie będą musiały go jeść. No, ale moje marzenia o diecie znów poszły w
odstawkę, no, bo jak tu chociaż kawałka nie spróbować. Oczywiście po jednym był
następny ;) Trudno, zacznę się odchudzać od „jutra”. Zresztą bliżej
nieokreślonego… Potem Romek poszedł spać, więc ja za obiad i sprzątanie i zanim
się obejrzałam to wstał i znowu karuzela się kręci… A teraz noc, ja siedzę,
piszę, ciężko mi się zabrać za kolejne zlecenie…
Może bym coś
obejrzała…? Ale czy warto, skoro mały i tak będzie się budził co 20 minut…
Biorę się do pracy, najwyższy czas zrobić wreszcie coś pożytecznego ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz